Wydany w 2018 Nejlepší víkend Patrika Hartla, ostatnia w dorobku książka tego praskiego dramaturga, bardzo zawodzi. Trudno dostrzec powód, pomysły może już nie tej świeżości, może czytelnicze oko chce nowego, a może zwyczajnie fabularna wielowątkowość oparta na lekkim piórze zaczyna powoli odbiorcy doskwierać. Prawda skrywa się pewnie gdzieś pomiędzy. Zresztą obraz ten pewnie upraszczamy tą trójką zmiennych, a dochodzą jeszcze powoli syndromy „vieweghowego wypalenia” i typ literatury „oddechovka”. Gdzie nie zacząć, Patrik Hartl traci formę i swe atuty.
Andrea, Jirka, Dáša, Bert, Markéta i Pavel to bohaterowie o różnej złożoności swych życiorysów, najczęściej łączą ich jednak dość telenowelowe troski. Doskwiera im , już jeśli nie rodzinny galimatias z teściową w tle, to trochę luzu, chęć większej aktywności seksualnej, tudzież zupełna społeczna bierność. Czegoś chcą młodzi, czegoś starsi, czegoś znowu zdradzający i zdradzani, w ogólnym rozrachunku większość trąci kliszą. Kilka życiorysów, dwie rodzinki, dla większości jedno miejsce pracy z nadwyżką, jak to u Hartla, wielu perypetii. Czym przy tym zaskoczyć, gdy kanwą są noworoczne postanowienia paru zagubionych owieczek współczesnej popkultury chcących na ogół więcej ?
Ta fabularna plątanina niestety torpeduje nas rozpędzonym „hartlowym” bolidem miliona niuansów, ale zarys niestety nie trzyma pionu. Nic właściwie nie zaskakuje, panują nam miłościwie wytarty schemat i brak jakiegokolwiek poznawczego zaciekawienia po czytelniczej stronie. Prvok, Šampón, Tečka a Karel odlatywał przecinając kryzys wieku średniego czterech bohaterów, Okamžiky štěstí dawały solidną w swych emocjonalnych fundamentach podwójną perspektywę dla jednej solidnej metahistorii, Nejlepší víkend za to po prostu się ciągnie.
Język jest niby żywy, choć zaskakuje też jeszcze jeden mankament, jego podobieństwo niezależne od wykształcenia, środowiska i przeżytych lat. Trochę jakby gmatwanina życiowa miała wspólny jeden językowy mianownik. Traci przez to Nejlepší víkend na wiarygodności, a zgoła różne przygody bohaterów sprawiają wrażenie złudnie podobnych.
Bardzo Hartla lubię, przy całym jego śmiechu, społecznej inteligencji i braku hamulców publicznych, cały czas zaskakuje, ale tu dodał gazu zbyt szybko, a jednostka napędowa okazała się mieć o tych dwadzieścia koni mechanicznych za mało. Szeroki tyłek, niewierność, rozwód, poligamicznie poczynający sobie chłopak z domu dziecka ze stygmatem nieuzasadnionej winy, biuro jako narracyjne centrum dowodzenia, wymiany dowcipów i życiowych niuansów, to nadal nuda. Hartl w mig wchodzi do głowy nastolatka, tyje po ciąży, dekuje się w rzeczywistości wyznaczanej przez amerykańskie seriale i z kontekstem społecznego lęku – to bynajmniej nie wady. Ale czy nie przechodzi to w powierzchowne postacie i klisze, które tuzinem przygód przykrywają brak pomysłu na nową książkę. Takich prawdopodobnie Hartl może napisać jeszcze dziesięć, ale takie Okamžiky štěstí, z jedną fabułą, dwie ma perspektywami i początkiem jak z Hitchcocka, będą w nich poza zasięgiem. To wszystko w tej rozdymanej wyobraźni przychodzi zbyt szybko, a przydałyby się też mniejsze kwantyfikatory i refleksja nad całością. Nie potępiam tej pozycji, czyta się to nadal poprawnie, ale żadnego uderzenia tym razem nie zanotowałem.
Photo © czechypopolsku.pl