GOLDONI PO OSTRAVSKU aneb Sluha dvou pánů-koniec przedstawienia

Grany od trzech lat z małą górką Goldoni po ostravsku aneb Sluha dvou pánů  to tytuł bardzo lubiany przez publiczność Divadla Antonína Dvořáka. Zresztą można by przyjąć, iż korekta klasycznego już tekstu autorstwa Carla Goldoni w konwencji dell’arte w stronę współczesności, miała ten wymiar sztuki tylko podbić. Miejsce włoskiego środowiska sprzed trzystu lat zgrabnie zajął współczesny ostrawski autoserwis, gdzie rozbiegane towarzystwo, gra uprzedzeń i płaskich stereotypowych skojarzeń, ma widzowi nie dać chwili wytchnienia. I być może w wymiarze komercyjnym tak się stało, sądząc po zasadniczo pozytywnym odbiorze. 

Dla mnie jednak zabieg tak szerokich zmian oryginału reżyserowi (Tomáš Svoboda) , który nakazał słusznie tytuł poszerzyć o “Goldoni po ostravsku aneb…” się nie powiódł. Bo jeśli Truf w miejsce Truffaldina to kosmetyka, dwie do bólu choreograficznie eksploatowane karoserie samochodowe to szczegół, tak reszta to po prostu niewypał. I nie rozchodzi się o pomysł  związania trzech  językowych narzeczy  cwaniaczkiem z ostrawskiej Dubiny(w tej roli kapitalny pod każdą szerokością geograficzną Petr Panzenberger), bo to dawało przedstawieniu jeszcze perspektywy. Problemem okazał się realizacyjny brak inwencji reżysera.

Gdy wspomnę Sarenki na deskach Teatru Ludowego tegoż reżysera, cztery pędzące motywy, szaleńcze emocje, slapstick i kuriozum, zastanawiam się, gdzie podział się Tomáš Svoboda?. Tam Paweł Kumięga z plastikowym defektem w oku w towarzystwie altowiolistki doprowadza nas do łez, a Piotr Franasowicz gra tak intensywnie, że publiczność ma obawy, czy aby coś na nią za mały moment nie runie. Kojarzę też, że Tomáš Svoboda indagowany na okoliczność różnych filmowych produkcji( Hodinový manžel, Manžel na hodinu) stara się zredukować swoją rolę tam do warsztatowej pracy za kamerą. Jeśli więc te tytuły to takie tam “ przy okazji”, a prawdziwą twarz kryją  realizacje dla Divadla Na Fidlovačce, tudzież “polskie” Sarenki, czym jest Goldoni po ostravsku aneb Sluha dvou pánů?

I teraz już bardziej konkretnie. Potencjalnie największą siłą tego przedstawienia jest wariacja narzeczy, gdzie hantec, ostrawski dialekt i polszczyzna, miały dostarczyć pyszny i wycyzelowany tekst, okazała się jego główną słabością. Ten tekst nie niesie publiczności. Zabrakło z kilkoma wyjątkami pomysłów i sumienności. Choćby  David Viktora i Vít Roleček, grający Polaków nad rzeczoną polszczyzną się w ogóle nie pochylili, przez co wyszło mizernie. Mówili byle co i byle jak, a dwa krzyże na ich piersiach, za duże garnitury i laska w ręce jednego z nich będące egzemplifikacją polskości z lat dziewięćdziesiątych, trącą myszką. Nie przekonały też hantec i ostrawszczyzna i nie licząc paru gagów, jak “ tohle je rasismus a ksenofobie. Bo já to znám, bo jsem z Dubiny” czy językołamacza w wykonaniu Petra Panzenbergera(ten zasłużenie nagrodzony był przez publiczność aplauzem), mało rzeczy chwyta.

Dlaczego więc nie wyszło? Niby przecież sceniczny wizerunek Trufa był solidnym zaczynem.  Karel Černý, kořen z Prahy śmigający na hulajnodze też fajnie tę praską wielkomiejskość symbolizował. Skądinąd całe to rozbiegane towarzystwo – Rom Horváth, jego córka Klariče, Žaneta dawało nadzieję na dobre przedstawienie. Jednak ostatecznie to nie zagrało . Wyeksploatowane do bólu wskakiwanie co rusz pod maskę samochodów, przemierzanie Grany od trzech lat z małą górką Goldoni po ostravsku aneb Sluha dvou pánů  to tytuł bardzo lubiany przez publiczność Divadla Antonína Dvořáka. Zresztą można by przyjąć, iż korekta klasycznego już tekstu autorstwa Carla Goldoni w konwencji dell’arte w stronę współczesności, miała ten wymiar sztuki tylko podbić. Miejsce włoskiego środowiska sprzed trzystu lat zgrabnie zajął współczesny ostrawski autoserwis, gdzie rozbiegane towarzystwo, gra uprzedzeń i płaskich stereotypowych skojarzeń, ma widzowi nie dać chwili wytchnienia. I być może w wymiarze komercyjnym tak się stało, sądząc po zasadniczo pozytywnym odbiorze. 

Dla mnie jednak zabieg tak szerokich zmian oryginału reżyserowi (Tomáš Svoboda) , który nakazał słusznie tytuł poszerzyć o “Goldoni po ostravsku aneb…” się nie powiódł. Bo jeśli Truf w miejsce Truffaldina to kosmetyka, dwie do bólu choreograficznie eksploatowane karoserie samochodowe to szczegół, tak reszta to po prostu niewypał. I nie rozchodzi się o pomysł  związania trzech  językowych narzeczy  cwaniaczkiem z ostrawskiej Dubiny(w tej roli kapitalny pod każdą szerokością geograficzną Petr Panzenberger), bo to dawało przedstawieniu jeszcze perspektywy. Problemem okazał się realizacyjny brak inwencji reżysera.

Gdy wspomnę Sarenki na deskach Teatru Ludowego tegoż reżysera, cztery pędzące motywy, szaleńcze emocje, slapstick i kuriozum, zastanawiam się, gdzie podział się Tomáš Svoboda?. Tam Paweł Kumięga z plastikowym defektem w oku w towarzystwie altowiolistki doprowadza nas do łez, a Piotr Franasowicz gra tak intensywnie, że publiczność ma obawy, czy aby coś na nią za mały moment nie runie. Kojarzę też, że Tomáš Svoboda indagowany na okoliczność różnych filmowych produkcji( Hodinový manželManžel na hodinu) stara się zredukować swoją rolę tam do warsztatowej pracy za kamerą. Jeśli więc te tytuły to takie tam “ przy okazji”, a prawdziwą twarz kryją  realizacje dla Divadla Na Fidlovačce, tudzież “polskie” Sarenki, czym jest Goldoni po ostravsku aneb Sluha dvou pánů?

I teraz już bardziej konkretnie. Potencjalnie największą siłą tego przedstawienia jest wariacja narzeczy, gdzie hantec, ostrawski dialekt i polszczyzna, miały dostarczyć pyszny i wycyzelowany tekst, okazała się jego główną słabością. Ten tekst nie niesie publiczności. Zabrakło z kilkoma wyjątkami pomysłów i sumienności. Choćby  David Viktora i Vít Roleček, wcielający się w dwójkę Polaków, nad rzeczoną polszczyzną się w ogóle nie pochylili, przez co wyszło mizernie. Mówili byle co i byle jak, a dwa krzyże na ich piersiach, za duże garnitury i laska w ręce jednego z nich będące egzemplifikacją mafijnej polskości z lat dziewięćdziesiątych, trącą myszką. Nie przekonały też hantec i ostrawszczyzna i nie licząc paru gagów, jak “ tohle je rasismus a ksenofobie. Bo já to znám, bo jsem z Dubiny” czy językołamacza w wykonaniu Petra Panzenbergera(ten zasłużenie nagrodzony był przez publiczność aplauzem), mało rzeczy chwyta.

Dlaczego więc nie wyszło? Niby przecież sceniczny wizerunek Trufa był solidnym zaczynem.  Karel Černý, kořen z Prahy śmigający na hulajnodze też fajnie tę praską wielkomiejskość symbolizował. Skądinąd całe to rozbiegane towarzystwo – Rom Horváth, jego córka Klariče, Žaneta dawało nadzieję na dobre przedstawienie. Jednak ostatecznie to nie zagrało. Wyeksploatowane do bólu wskakiwanie co rusz pod maskę samochodów, przemierzanie sceny wzdłuż i wszerz , a nawet ten ponoć przećwiczony upadek Víta Rolečka, łącznie nudziły. Przyklejone wąsy, bamberka, plastikowe pukawki, krzyże na piersiach-niech zostaną. W normalnych okolicznościach te gadżety dodałyby tylko przedstawieniu Goldoni po ostravsku aneb Sluha dvou pánů , koloru. Gdy jednak wykroczyły poza walor choreograficzny, mając przykryć zbyt wiele braków, wyszło płaskie i trywialne przedstawienie.

Z innych wpisów polecamy: Škvorecký café – czyli być tam to czysta przyjemnośćHavelská Koruna- czyli o co tu w zasadzie chodziPraha Holešovice-czyli ze świata praskich bezdomnychCzyli Czech namiotową porą70 lat Miroslava Donutila-czyli samopal vzor 24 w natarciu.


Photo © czechypopolsku.pl