Chata na sprzedaż

Chata na prodej Tomáša Pavlíčka to licząc małe doświadczenie młodego reżysera film dosyć poczciwie zrealizowany. Kameralne kino, sporo nazwisk, dobre usytuowanie charakterologiczne, czy życiowe trudy głównych bohaterów, zdają się dość silną podstawą pod naprawdę dobry tytuł. Tego widz oczekiwał, na to się zapowiadało, a  „symboliczna mistyka“ chaty – czeskiego spoiwa z życiem na łonie przyrody – i skromne exteriéry zdawały się do tego wspaniałym tłem. Do połowy filmu szczegół, charakterologiczne waśnie, iskry spojrzeń, gromy zaszłości grały, bo miały tworzyć tło pod coś, co ma nadejść.

Kuleje jednak fabularne tło, czy w zasadzie tło bez fabuły, transakcja sprzedaży chaty już ma się ku końcowi, gdy tymczasem główna bohaterka prosi kupca o dwa dni cierpliwości. Ten czas wykorzystuje, by zorganizować rodzinną posiadówę. Pojawiają się drobne fortele, zdaje się w to nie angażować dosyć introwertyczny mąż, dołączają szczęśliwie młodzi, a matka, jedyny łącznik ze światem dla żegnającego się ze światem ojca, zaczyna swoje osobiste wycieczki. Spoiwo jakim ma być wspólny wypad zaczyna trząść się w posadach, a psychiczna degrengolada każdego z osobna wydaje się przekraczać wcześniejsze wyobrażenia. Chata na prodej przyjmuje z godnością te wojenne zamiary naszej rodzinki, stare urazy, znosi i toksyczną potworę roznoszącą w pył dobre intencje i zaczyny lepszego. Jest tam przy tym dużo gorzkiego humoru, przemyślanych dialogów, kameralnych sporów i wielowątkowości.

Brakuje niestety pomysłu na drugą połowę, młodzi tkwią w swoich problemach, opróżniane są kolejne butelki, bawi stereotypowy Niemiec grający partnera dla Terezy Voříškové, ale wszystko zaczyna się rozjeżdżać. Milion dobrze pomyślanych mikroscenariuszy zaczyna nie wystarczać. Jesteśmy ciekawi dalszej częśći fabuły, a Chata na prodej tkwi w pierwszym teatralnym akcie. Są i owszem dalej dobre dialogi, aktorsko robią wrażenie Ivana Chýlková, krąży tworząc jakieś dziwne konstelacje damsko-męskie Judit Bárdos, poruszająca  się jak niszczyciel teściowa w podaniu Jany Synkové o głosie niczym Jolanta Senyszyn podbija całościowy efekt. Jeszcze mamy nadzieje, że koniec przyniesie jakąś symbolikę, ale reżyser zdaje się wypompowany z pomysłów tkwić w gąszczu wątków. Nic nie zostaje zamknięte, a końcówka to już – mimo milionów kuriozalnych sensów jakie nadaliśmy czeskiemu filmowi – czeski film. Tak czy owak, film  polecam, miło może będzie zobaczyć jakieś nawiązanie na teatralnych deskach, bo tam brak kinowej pointy przy równoczesnym dobrym aktorstwie może publiczności sprawić sporo uciechy. Trochę też rozczarowuje, że wystarczyło mało, a byłby z tego znakomity kinowy film.

Photo © CinemArt

Similar Posts