Gdy myślę “Czesi” dostrzegam już dziś pewien fenomen, nad którym z radością bym się pastwił na okrągło. Przy tym nie ma on powodów osobistych, czy tych wszystkich życiowych drzazg odbierających wcześniejszy zapał. Po prostu przychodzi czas zmian, chęć by dostać więcej, zdarzy się może znużenie starymi koleinami. Tu dochodzi jeszcze paradoks nieodwzajemnionych uczuć i nachalnego internalizowania “przyziemności czeskiej kotlinki” i zakładania jej mitomańskich butów. Ten by jednak nie powstał bez nas, naszej podwórkowej polityki, wstydliwości wobec natury swojego i łamania sobie dobrowolnie narodowych karków. Współczesne ultima ratio regum: nacjonalizm mam tymczasowo w nosie- jestem czystej krwi liberałem i tak czuje świat. Zapewne i ten właśnie liberalizm każe mi powątpiewać, że to właśnie Czesi mają mi coś wolnościowego do powiedzenia.
Kofola z kija, barmanka nie bez powodu bez mimicznych zmarszczek mająca w dupie od blisko dwudziestu lat tych samych štamgastów, hokejowa wkładka w pisuarze i tuzin dalszych pieszczonych przez nas czeskich artefaktów. No bez jaj – tęskno wam do tego? Naprawdę właśnie w tym dopatrujecie się jutrzenki swobody, której u nas nad Wisłą nie uraczysz? Wątpię………
Dalej w kolejce idą zkomuszały prezydent odmawiający procentów tylko w obliczu metryki, na ojomie, bo już wakacyjny ponton na Wysoczynie grzechy wybacza vide: wyłowią go przecież ochroniarze. Na podorędziu macie tam też drugiego Masaryka współczesności – byłego premiera Babiša z kartą w StB – o którego marokańskich przygodach poopowiada wam Reportermagazin. Nie chcę słyszeć, że u nas grają taką samą melodię – to akurat wiemy.
Lecąc pędem mamy kopcących przy bajtlach dorosłych, taktykę wychowawczo-opiekuńczą “přes držku”, cywilizację rowerzystów „tři plus jedna….piva”, chlubę rozwoju A1 -koncepcyjny majstersztyk dwóch pasów w cenie trzech, męskie ręce po kabince i pisuarze z nanotechnologicznym kontaktem z mydełkiem, ożralstwo….można tak jeszcze długo.
Mnie irytuje po tej baterii czeskich przyziemności ostatecznie najbardziej jedna. Ta skierowana do nas. Pavel Kosatík – autor Czeskich snów – sen o Polsce(napisałem o tym z kilka już razy) dopisał dopiero do polskiego wydania wrzucając go zaraz za Słowację. Wcześniej przelistować mogliśmy Łużyce i Ruś Podkarpacką, ale to taki” czeski odlot”, dystans do rzeczywistości i inne. Zawsze przecież najlepiej leczyć własne kompleksy dorzucając je do cudzego inwentarza. Skądinąd to tylko namiastka czeskiego artefaktu deklarowanego i niedeklarowanego szowinizmu z twarzą obojętności na zewnętrzne. To tzw. stosunek przerywany….przepraszam…artefakt przerywany, gdy Czesi zjeżdżają do Chorwacji. Potem znowu wracają do domów, by wyjadać w gospodach zawartość zamrażalników, którą – chyba przynajmniej byłoby tak logiczniej – wyjadać z własnego. Kochani Polacy! Lata dziewiędziesiąte mamy za sobą, polski handlarz dresami z łezką i paskami już tam nie jeździ całe wieki, a oni nadal się z nas nie wyleczyli. Śmieją się z polskiego „Kefirka” w ekranizacji Braci Karamazov, z czego śmieję się i ja; robią aluzje – nierzadko trafne – do polskiej bigoterii, jak z tą lesbijką z Dabing street. Ale jak tak zerknąć na czeskie telewizyjne paździerze i tamtejsze wrzuty: Slunečná i czterdziesty odcinek:”….Jablka z Polska jo? To mi nikdo neuvěří, že jsou kvalitní….”, Hvězdy nad hlavou odcinek piąty: „Prosím tě, co blbneš, u Karla nikdy, to radši budu vozit seno z Polska.”, zastanawiam się nad jakąś tezą. Infantylne to czy tylko niesmaczne?
Potem myślę o Turowie(coś więcej kiedyś może o tym napiszę), szczycie Trójmorza w Warszawie z Donaldem Trumpem, na który Czesi przysłali przedstawiciela w randze sekretarza stanu, całej ich geopolityce w optyce normandzkiej i ogarnia mnie pusty śmiech. Raptem tam zwyczajna kotlina bez morza i akurat z tym odcinkiem Karpat ze współdzieloną z nami Śnieżką, trochę obiektów z list Unesco, jak wszędzie zresztą, krajobraz poszarpany brakiem dbałości o wspólną przestrzeń, lipne i tylko trochę bardziej gorzkie koncernowe piwo- a my wyśpiewujemy serenady……
Z innych bajek zostały już właściwie może tylko beletrystyka i kina. Z tym pierwszym co rusz muszę odgrzebywać nazwisko Škvorecky – dzisiejsza proza przestała smakować. A te dwanaście Czeskich Lwów dla behawioralnego Masaryka – o zgrozo do momentu ceremonii emitowanego w jednym kinie, to numer jak Misiewicz u boku Antoniego – z grubsza te to samo zjawisko.
Jaki z tego tekstu więc wypływa morał ?Chyba żaden….może by zwolnić, porozglądać się na boki, nie słuchać w żadnym wypadku innych(kategorycznie żadnego Czechofila), cieszyć oko ładnym, nie odwracać głowy od brzydkiego, raz podać rękę, innym nie pozostać dłużnym.
Photo ©czechypopolsku.pl