Szarlatan z próbką moczu

Šarlatán Agnieszki Holland nie miał być klasyczną biografią. Reżyserka tego gatunku nie lubi, zarzucając mu zupełnie słusznie hagiograficzną inercję. Tej przeszkody pozbyła się swój film mocno ”beletryzując” i dorzucając inercję totalitaryzmów, redukujących wybór jednostki. Liczą się strach, i wysokie rachunki elementarnych odruchów.

Zresztą naszej rodzimej reżyserskiej dumie, licząc choćby obraz Europa, Europa zdarza się to nie po raz pierwszy w karierze. W Šarlatánie mamy więc klasyczne tło dwudziestowiecznych reżimów z ciśnieniem, z którym jednostka może tylko w ograniczony sposób korelować.

Nasz tytułowy Šarlatán swój znachorski dar poznaje już po traumie frontu pierwszej wojny światowej, gdy kieruje swe kroki w stronę uzdrowicielki pani Mühlbacherovej. Tam jego ziołoleczniczą wiedzę wzbogaca umiejętnością czytania z ludzkiego moczu. To jeden z dziejowych planów. Potem przychodzą kolejne. Kolejki oczekujących w trwodze, bieda ludzkich twarzy i surowość aury šarlatána, który ataki furii przeplata finansową zapomogą. Agnieszka Holland podsufluje nam jednak w różnych proporcjach i dalsze: mocno strywializowany katolicyzm, dominujące przez całą długość filmu homoseksualne uniesienia, czy wpędzoną w swoje koleiny maszynę aparatu represji Stb.

Šarlatán jest przy tym filmem paradoksu słabego scenariusza i znakomitego aktorstwa. Trudno wskazać słabego w tym gronie. Ivan i Josef Trojan to koherencja zrodzona nie tylko behawioralnie na poziomie ojca i syna, ale i rzetelnie przepracowana. Dalej jest asystent naturszczyka Juraja Loja, twarz Stb Miroslava Hanuša, tudzież ujmująco ludzka Jaroslava Pokorná. Jest między nimi tylko jeden zgrzyt – błądzącego i mylącego filmowe gatunki Václava Kopty.

Zatrzymajmy się jednak nad scenariuszem. Mimo że jest dominantą nieumiejącą przedrzeć się z przekazem przez aktorów,  w sam film godzi nie jako jedyny. Operator Martin Štrba znany z kiepskiego Masaryka krótką naturalistyczną kamerą angażuje nas ze zmiennym szczęściem, przechodząc między surowością totalitaryzmów, a lirycznym tłem homoseksualnej relacji głównych bohaterów potwornie chaotycznie. A gdy dodać jeszcze klezmerującą tandetnie muzykę niby podbijającą realizm, efekt końcowy musi zawieść.

Šarlatán ostatecznie nie ma przesłania. Surowe tło dorastania i wcześniejszej praktyki Mikoláška giną pod naporem homoseksualnego leitmotivu. Przez ten z kolei przedzierają się pojedyncze akty chrześcijańskiej skruchy. Całości zaś dopełnia cezura śmierci Antonína Zapotockiego przestawiająca historyczną wajchę wraz z  poprzecinanymi aktami konformizmu šarlatána – tu egzemplifikacją będzie “gestapowski test“.

Niby Holland stroni od oceny, gmatwa swoją tytułową postać w historię, homoseksualizm, wojenne retrospekcję, co powinno dodać całości komplementarności. Ale na koniec nie wyrasta z tego niestety wspólny mianownik, czy pierwszoplanowa linia fabuły. Realizm gubi się w homoseksualnym uczuciu, a biografia ustępuje końcowej sądowej fikcji i dramatyzmowi związku dwóch mężczyzn w dobie, gdy te były jednoznacznie karalne.

Tytułowy Mikolášek był legendą, leczył Martina Bormanna, ”prezydenta oswobodziciela” i Antonína Zapotockého. Czuł żar dłoni chcących leczyć i usychających za każdym razem, gdy im tego  odmawiano.  Poddawał się wiatrom historii, ale i nie przekraczał moralnych konieczności. Godził w sobie furiackie gesty, wściekłość i filantropię. To sporo scenariusza jak na jeden film. Oglądnęliśmy tymczasem miraż wyważający swoją poetycką licencją otwarte obyczajowe drzwi, i wykrzywiający na wszystkie strony proste przesłanie życia Mikoláška. Ten chciał leczyć i żyć w nieszczęśliwych czasach.

Photo ©Marlene Film Production

Similar Posts