Kobold okładka

Kobold Radky Denemarkové to niełatwy bohater dla blogowej recenzji. Dwójpowieść dwóch żywiołów, realizm ognia i wody swoją chaotycznością zawłaszczają powieściowe życie słabych. Ci nadstawiają serca, poddają duszę i wyczekują swojego nanoszczęścia. Tu jednak fabuła nie będzie łaskawa, bo szczęście w tej książce nie mieszka. Do tego przypadek podsuwa nam kolejność, a ten może mieć znaczenie. Mówi to uprzedzony umysł po lekturze, gdy przypomnienie sobie braku recepcji nieprzeczytanej części, gdy zaczynało się od tej drugiej, jest już niemożliwe. Umysł płata figla i  już. Ale niech będzie subiektywnie, zacznijcie od wody.

Kobold jest pospolitą męską kreaturą, chochlikiem, miesza i drwi, wygina kręgosłupy słabym, dodaje społecznego animuszu wiecznym aktorom cudzego cierpienia. Jest w nas, kryje swoje nieokrzesane zło, staje się społecznie akceptowalny, bo ludzie z zewnątrz widzą niewiele. Zagarnia też nasze narracje, sprawia wrażenie, a my się doń uśmiechamy, wrażenia przecież lubimy.

Radka Denemarková nie układa czytelnika do snu. Strzela w nas manifestem: kwestia żydowska, emancypacyjna godność kobiet, ci niby mniej źli się przypatrują, wypindrzona w swych frazesach socjalna pracownica osądzająca po pozorach w swej chwili siły pręży gdzieś dekolt. Przecięte to bólem i cierpieniem, pełne zobojętnienia i wymykające się czytelniczym zmysłom, a wieloprzestrzenna architektura książki nie daje się zredukować do objętości szkolnego bryka.

Kobold Denemarkové prawdopodobnie miał pomieścić wiele z dręczących autorkę myśli. Potrzebowała do tego dwóch formuł, ale i zawsze kobiety w roli ofiary. Zagrane to nietuzinkowo, dobitny realizm ognia ze swoją mniej wyraźną główną linią przeplata niechronologiczna woda, dwa łączy przy tym to samo, jedno cierpienie i jedna niemoc. Nie można się z męskich objęć Kobolda wyrwać, bo piekło się reprodukuje, daje biedę, głód, poniżenie, dotyka innych, uzależnia i każe organizować kolejne pokoleniowe odnogi swojego świata według diabelskich wzorów. Jest po prostu systemowo nie do ogrania, jak propaganda wiecznego sukcesu, niby nikt nie widzi, a jak widzi też już nic. Niewykształcony społecznie Kobold tych kilka wyuczonych ról zna, a prawda, o tą tu w ogóle nie chodzi.

Radka Denemarková bywa trudna, stosując niezrozumiałe germanistyczne sztuczki onirycznych wielowierszy i ekwilibrystycznych nonsensów części wody, frunie za wysoko. Już jest fabularny manifest, istota i obraz, a wehikuł nadal pędzi. To zaś czyni obraz wody niepotrzebnie nieczytelnym i cyklicznym. Wszystko to jednak woda, „krótszy” z żywiołów, ogień, osiąga szczyty realistycznych celów i imponuje swoim zaplanowanym bólem.  Wiemy, cierpimy z Justyną, nie liczymy na rękę Bożą i brniemy świadomie w tym do końca. Ogień Heli, jej uzależnienie boli podobnie, ale już odbiera pewność, każe się za dużo zastanawiać, falsyfikować własne opinie, skakać jak zając po epokach i przecinać plany. Daje to rodzaj pewnej zażyłości pomiędzy autorem a czytelnikiem, Kobold trzyma przy sobie, ale czy da się nadążyć za autorem.

Radka Denemarková to z całą pewnością postać w Czechach wyjątkowa, nie idzie z nurtem, pisze po swojemu i niech tak zostanie. Ale nasuwa mi się co innego. Czy jej misterny fabularny plan Kobolda był istotnie tak misterny?  I czy aby czasem jej pióro nie wyprzedziło głowy zbyt wyraźnie ?

Photo © czechypopolsku.pl

Similar Posts