Czesi nie są niezwykli. W zasadzie najczęściej nie są może nawet warci naszej uwagi, bowiem nie licząc perełek kulturalnych, ich życie codzienne nie powinno być żadnym zjawiskiem. Możemy drążyć niebywałe poczucie humoru, wdawać się w spory nad ich pozornym liberalizmem, ale na koniec zostanie jedno – nie pozbawiona blasków i cieni przeciętność. Są skrojeni na swoją własną miarę, wbici między tych swoje parę kotlin.
Nie jestem do końca pewny, jeśli Czech w środowisku pola namiotowego jest wart jakiejś szczególnej egzegezy. Zjawisko jak zjawisko, ma swoje blaski i cienie, na pewno jednak warte jest krótkiego opisu. Czech bowiem na polu namiotowym jest kalką swojego domowo-knajpianego alter ego, a to już może nam sporo powiedzieć. Tym razem obiekt naszej refleksji, Autocamping Rozkoš, był zlokalizowany kawałek od polskiej Kudowy-Zdroju, w miejscowości Česká Skalice.
Miejsce to dość obszerne, z dostępem do rozległego zalewu, wokół mocno ”prlowska” infrastruktura wodno-motorowa, letnie kino, naście czy może i więcej bud z żarciem i wszelakich kramów. Gdzieś jeszcze niezintegrowany z czeskością Wietnamczyk z toną plastiku, a dla ”kurażu” sięgające często godzin rannych dyskotekowe ”umcyki”. Gdy dodać mocno wysłużone sanitariaty, Wi-fi za dopłatą, tudzież stanowiska z gazowymi palnikami z rodzaju ”prosimy o niezwłoczną katastrofę”, pobyt tam wymaga sporej dozy samozaparcia. Czechom to nie przeszkadza, a my pozostawiamy to bez komentarza.
Znajdziemy tam też i zalety. Sporo w regionie Hradec Králové można zobaczyć, a obszar na którym rozpostarte jest pole namiotowe daje dużo komfortu. Ten znika wraz z nadejściem weekendów, ale mając porównanie z innymi tego typu obiektami, cały czas przestrzeni nie brak.
A jak na tym tle wygląda nasza czeska brać? ”Nic moc”. Gdy jego męska część odwiedza pisuarek i kabinkę, najczęściej rączek nie myje. Stoi za to piwem wieczorową porą, zaleczanym o poranku tymże z papieroskiem w gębie. Również piwo wynoszone pod niebo przez sąsiadów z Polski dawno straciło renomę – górują nad nim plastik i lipna piana. Nie tłumaczy tego już żadna swojskość, cena, a czy jest to Svijany, Holba, Bernard – bez różnicy. Wieje nędzą i nie bardzo znajduje powód, by to komplementować.
Potem mamy szamę. Tu brak refleksji, że można więcej. Dominuje zatopiony w oleju międzynarodowy junk food, smažak i svíčková na siłę. Nikt tu nie wpadnie na rozejm z sałatką warzywną, coś ekstra – Czechom po raz kolejny po prostu brak aspiracji. Być może polska turystyka jedzie na podobnych akcentach, ale różnica jest jednak widoczna gołym okiem.
Co przy tym nas denerwuje? Denerwuje nas dzieciak w oparach tytoniu. Nieważna przy tym pora dnia i nocy, nieważne są promile w głowach obu prawnych opiekunów tych czeskich latorośli, nieważni są niepalący gdzieś obok. Spróbuj Polaku zwrócić uwagę! Różnica będzie jedna – palący Polak się z tobą pokłóci, Czech za to obróci rypák, ukaże fryzurkę vpředu byznys, vzadu párty i oleje sprawę. Ot taka wakacyjna próbka z czeskiego liberalizmu.
Denerwuje nas i pewne inne czeskie zjawisko. Okoliczny basen dla dzieciaków z romską obsceną w centrum. Średnia wieku od 2 do 12, te czeskie na golasa w wodzie, obok kilka romskich mocno przetłuszczonych i około jedenastoletnich gołych tyłków w basenowych zapasach. Żadnych ratowników, nikogo to nie razi, media społecznościowe czekają na ciekawe ujęcia, a refleksji znowu brakuje. Czeski luz spod nazwy ”wywalone na wszystko”? Dla mnie to zwyczajnie niesmaczne.
Są w namiotowym życiu również prawdziwe rodzynki. Ten nasz ulokował się kilkadziesiąt metrów od nas. Obok żona w zaawansowanej ciąży, dzieciak i wyszukana muzyka. Utwór nosił tytuł ”Těžkej pokondr“ i wśród „fantastycznych” partii syntezatorowych zabijał do znudzenia frazą ”jsem Kretén”. Słuchający tego arcydzieła nie oszczędzał przy tym swojego sprzętu grającego. Jako że na polu nie znalazł się rodzimy śmiałek, chcący przekonać pana do ściszenia owych dźwięków, chętną okazała się starsza pani z Danii. Mieszkała tuż obok w stacjonarnym namiocie z wywieszoną duńską flagą. Po duńsku zagadnęła naszego Czecha, a ten wypalił ”paní…tady nejsme v Německu…tak mazejte odsud…prostě vypadněte….” Pan pewnie nie zarejestrował duńskiej flagi, perorował więc chwilę w swoim oszczędnym narzeczu, obok zaś nie znalazł się nikt, kto zwróciłby mu uwagę. Taki tam czeski przedstawiciel polskiego Janusza.
Na koniec wśród tych kilku casusów, pojawiła się też perełka z Polski. Kilka samochodów, pełna rozpiętość wieku i blachy z pewnego dolnośląskiego miasteczka w pobliżu Gór Sowich. Miejsce piwa i Božkova zajęła polska wódka i polskie obyczaje. Głośno jak u siebie i z dziećmi w centrum alkoholowej balangi. Kto niby polskiemu sarmacie zabroni? Samochody złożyli reflektorami w oświetlone boisko piłkarskie, napędzane włączonym dieslowskim silnikiem jednego z nich. Wszechogarniający zapach spalanej godzinami ropy naftowej był chyba dość nowym zjawiskiem na polu namiotowym, acz nie na tyle, by ktoś zwrócił na to uwagę. U Czecha w końcu warunki brzegowe określone są szeroko. Może tylko przestańmy do nich niepotrzebnie wzdychać?
Z innych wpisów polecamy: Praha Holešovice-czyli ze świata praskich bezdomnych, Czesi-czyli nie wszystko Česko co się świeci, To nie jest raj Michała Zabłockiego-czyli to nie jest raj, Kroki mordercy-czyli średniak z tendencją spadkową, Rybia krew Jiřího Hájíčka-czyli epitafium dla ziemi.
Photo © czechypopolsku.pl