Hovory o štěstí mezi čtyřma očima ze Studio DVA divadlo według scenariusza Patrika Hartla niebawem dożyje swej pięciolatki na teatralnej scenie. Sam scenarzysta, znane praskie indywiduum o śmiechu zranionego osła i – choć my konkretnie tak tego nie widzimy – dość pretensjonalnej naturze. Lubimy go literacko, nie udało się nam z biletami na Líbánky na Jadranu, wzięliśmy co było. I tylko trochęnam było szkoda młodszego z braci Hádek, jako że tym razem po teatralnych deskach ganiał Michal Slaný. Za to Jitka Schneiderová jako całkiem silna reprezentacja Samotáři nas już korciła by przyjść.
Hovory o štěstí mezi čtyřma očima to dwie godziny przedstawienia w trzech barwnych epizodach o tendencji zwyżkowej. Pierwszy akt, scena miłosna, chwilowy zgrzyt i bliska katastrofa, czyli Jitka Schneiderová, Michal Slaný i Marika Šoposká “pod pokładem“ zgrabnej sofy, gdzie zostaje w tej kratochwili umieszczona. Niestety nie tylko brzmi to banalnie, bo jak się okazuje, dramaturgowi zupełnie zabrakło dalszej amunicji. Małżonkowie śmigają po scenie, ta “trzecia“ spod mebla coś rzuci, a całość zdaje się potwornie płaska. Ileż razy zgrano w filmie i teatrze te same sytuacyjne kalambury, on, ona, ta trzecia, ten trzeci i niezapowiedziana wizyta.
W drugiej odsłonie mamy symptomy delikatnego odbicia. Para i reality show spod znaku IKEA z dosyć brawurowym Filipem Blažkem w swej komediowo-rozczulającej akwizycyjnej gadce-szmatce, przeplatającej małżeńskie waśnie. Ona oczekuje, grozi, płacze, przywołuje mamusię, on wytchnienia poszukuje w wannie. Wprawdzie z małżeńskiej dwójki wyróżnia się tu w gestach i mimice Roman Štabrňák, a piskliwa Šoposká jest tu tylko pozbawionym dykcji zgrzytem maskowanym sceniczną nadaktywnością, ale ton nadaje Blažek. Jest akwizytorski w manierach, dobrze wyrobiony komediowo i to on w zasadzie ratuje drugą odsłonę. Czeska detektivka mocno swego czasu nim stojąca nie zdradzała jego komediowych przymiotów, tu wzbudzał jednak największy śmiech wśród publiki. Choć należy i dodać, iż rolę miał zgrabnie uszytą.
Na koniec zbywa nam trzeci epizod z dominującym na nowo Filipem Blažkem w “miękkim“ sosie nostalgii, oraz w homoseksualnym wydaniu, próbującym w obecności psychologa ratować swój męsko-męski związek. Patrik Hartl męskiej trójce dorzuca jeszcze małą chihuahue chwilowo zdechłą dla potrzeb komediowych walorów przedstawienia. Wygląda to dosyć ruchliwie, choć nie licząc poprawnego aktorstwa i dużej wyrozumiałości publiczności, która ów lekki repertuar sobie przecież wybiera świadomie, pozostawało to nadal banalne. Gej z gejem, masa pretensji, gadżety stereotypowej stylizacji, parę delikatesów, piesek w rozwałce. Słowem słabo.
Hovory o štěstí mezi čtyřma očima można zapewne również brać kilkotorowo. A zatem myśląc choćby o segmencie komedii pomyłek, Hovory będą średniakiem. Przyglądając się z kolei aktorstwu, Schneiderová kobiecą toksyczność zagra i o czwartej nad ranem, Michal Slany i Roman Štabrňák czują komedię, a Blažek miło zaskakuje. Nie wiem, czy pisane to na miarę, z pewnością jeśli kogoś widz z przedstawienia zapamięta to właśnie Blažka. Jest jeszcze scenariusz, gdzie Hartl niestety przepada nam już na początku. Sztampa, brak pomysłu i pointy w warunkach scenicznej draki i rozbieganych aktorów, to żaden pomysł. Dziwi to tym mocniej, im widz lepiej zna książkowy dorobek Hartla. Prvok, Šampón, Tečka a Karel, Okamžiky štěstí, Malý pražský erotikon, różnie można oceniać, nigdy jednak poza może finałem jednej z tych pozycji Hartlovi nie zabrakło weny. Fabularnie z naddatkiem obdarzy pomysłami sporą część ”pisarzy strumienia myśli”, z ich notorycznym brakiem fabularnego warsztatu. Mamy tam fabularny stół zasłany do wyrzygania, czego w sztuce widz nie. Może był to inny etap twórczej drogi. Daj Bóg to potwierdzić przy okazji kolejnych jego przedstawień.
Photo © Studio DVA Divadlo