Bianca Bellová i Jezioro-czyli mistyczne próby pewnej wydmuszki.
Gdy cała moja historia z jakąś książką zaczyna się od Magnesia Litera, bo dziś już chyba nie znaczy to nic, mam tylko obawy. Lepsze, gorsze, wybitne, worek pełen najrozmaitszych pozycji, a przecież wydaje się chodzić tylko o reklamę. Tak to dzisiaj w biznesie chodzi, a Bianca Bellová i jej Jezioro w tym zestawie bynajmniej poziomu nie śrubują.
Jezioro Aralskie, niegdyś obfite w naturalne bogactwa, obok siermiężny ruski pomysł na lepszy świat, z rodzaju tych, co chcą tym razem wstrzymać dla żartu ziemię. Śmierć zdaje się powolna, a przewidywany sukces przeradza w klątwę niszczącą masowo wątłe życie. Jest Nami, wrosły w tę katastrofę ludzi i życia tego obskurnego miejsca, jest wpierw śmierć dziadka, kołchoźniczy zmysł przedstawiany jako duch jeziora, gdy zatapia się bezużytecznych, zabiera mu babkę, a kawał pryczy i babcina troska umykają pod ciężarem nowego. Dom z całym gorzko-słodkim inwentarzem zastępuje surowa lekcja życia dla której można wymyślić tylko ucieczkę.
Bianca Bellová szuka kilku płaszczyzn dla swojej prozy, które by nienachalnie razem symbolicznie się przecinały, lecz rezultat zdaje się mętny i nieprzemyślany. Ten i ów już wypuszczał swoich bohaterów w świat w drodze po sens, obdarzał czasowymi interwałami, zmieniał i przynosił morał. Bianca Bellová przynosi mi zwątpienie w swój talent. Bohaterowie drogi Namiego dają poczucie krótkiego uczestnictwa w fabule, są, mają symbolizować, acz znikając nie pozostawiają głębszego sensu. Uderzają przy tym surowością, ciągnącą ramię w ramię ze stylem autorki. Zaza, żywioł, młodzieńczość, erupcja tego co wspominamy, brutalność, a na koniec już tylko jakiś wątek. Przychodzi miasto, wielkopańscy nuworysze ziem między Kazachstanem i Uzbekistanem, wszędobylska bieda, fizyczni dymający za trzech, burdel po wypłacie. Pojawia się ślad przyszłych poszukiwań własnej klątwy, matka z jej historią, i znowu nic. Biurokratyczno-urzędnicze pióro Bellovej nie unosi wieloplanowości ekologicznej klęski i życia bez życia, gdy pojedyncze piekło zgotowane człowiekowi przez człowieka, wżyna się w codzienność. Tę z kolei zapomina się już dzień po, a tych paru starych wiejskich niepiśmiennych „kronikarzy” to raptem odrobina farby, która puści od biedy kilka kropel i znowu się zasklepi.
Bianca Bellová stylistycznie zawodzi, a wobec nadmiernie rozdmuchanej konstrukcji, okazuje się zupełnie bezradna. Nie jest w tym ani wystarczająco ponura ani mistyczna, a język, ten który miałby przyprawiać nas o wypieki, kradnie nam złudzenia. Bo że Jezioro daje złudzenie czegoś lepszego, nie wątpię. Czytelnik żyje tą efemerydą, liczy, może za tych kilka stron los książki się zapętli, nada głębszy wymiar, nic z tego. Będą rozdziobane wątki, „płaskorzeźby” bohaterów, myśli autorki, i czytelnik , zakłopotany w dzień po. Nic z dobrodziejstw książki dla siebie nie wyłuskał, by w dwa dni po lekturze poczuć zupełne rozczarowanie.
Jezioro to dla mnie kompletny zawód ergo: wydmuszka współczesności, autorki, której ktoś nawciskał, że umie pisać. Pewnie nie ostatni to czytelniczy ”czech” z tej półki w tym roku, a ten wieszak w miejsce stryczka na zdjęciu to z dobroci serca.
Photo © czechypopolsku.pl