Czechy to nevymyslíš to jedna z pozycji, bez których niewiele byśmy stracili. Czechy zostałyby tą samą zrodzoną z forumowych mądrości efemerydą, a my tkwilibyśmy w świecie czeskich przebojów spożywczych. Może jeszcze trochę wzbogaconych obyczajową progresywnością, do którego próżno nam Polakom wystawiać nasze wschodnie łby.
Ta książka to jednak przede wszystkim uprawniony zawód, bo oczekując czegoś o Czechach współcześnie, Aleksandra Kaczorowskiego zapewne bym o to i owo podpytał. Dość wspomnieć tytuł “Ota Pavel. Pod powierzchnią”, czy głośny swego czasu wywiad “Sikając na Czechy, czyli krótka historia o narodzie, który powstał z karpi”. To zresztą linia tego wywiadu i radykalne od niej odejście, budzi moje największe podejrzenia już od pierwszych stron. To co mówimy i piszemy Panie Aleksandrze już z nami zostaje i nic tu Pan nie wskóra. Być może wszyscy brniemy w te same początkowe zauroczenia, rodzime niespełnione oczekiwania przekuwamy w czeskie objawienia, ale to należna każdemu poznawcza faza. Nikt z niej nie jest zwolniony.
Czechy to nevymyslíš to jednak przypadek szczególny nawet i na tym tle. To co było i obraziło ponoć tych paru czeskich kumpli autora rozpłynęło się w powietrzu, a autor postanowił dorzucić wdzięczną okładkę i zadrukować 300 stron papieru dla niepoznaki. Nieszczęsny kij hokejowy z okładki (brak hokeja w książce), pominę. Wynagrodził nam to zapewne znany “bohemista” Robert Makłowicz na rewersie.
W tej książce jest zresztą wszystko na opak. Nie wiem, czy Kaczorowski pisał ją na kolanie, czytał leżąc, a wydawca wydał ją w czasie pełni, ale daleki od prawdy nie będę. Pogodzić przewodnik, syntetyczną lekcję historii, powtórkę z wcześniejszych uwag o czeskim mieszczaństwie i eseje z zasłyszanych ludowych mądrości – to mocny kaliber. Gdy dorzucić czeski piwny savoir vivre, niezrozumiały dla rodaka wydobywającego łyżką resztki piany z kufla w czeskiej gospodzie, to otrzymujemy już czeskie universum. Ja obciążony wschodnim bardakiem mogę niestety jedynie się przed tym nisko pokłonić.
Skądinąd usłyszałem kiedyś o grupie stołecznych Czechów pijących polskie piwa rzemieślnicze górnej fermentacji z termoforem pod lewą pachą, którzy przy przejściu na chmiele z amerykańskiego zachodniego wybrzeża, przekładali tenże termofor pod pachę prawą . Próżno nam nie mieszczanom jednak zrozumieć te cuda.
Myślę na koniec, co jeszcze wspomnieć, bo elementów wagi ciężkiej w Czechy to nevymyslíš jest bez liku. W przeglądzie geograficznym na przykład Ostrawa z informacją o festiwalu Colours of Ostrava i Świecie techniki, wydała mi się bardzo „wartościowa”. Prawidłowa wymowa słowa “náměstí” dla wywarcia wrażenia na bardzo czułych w tym aspekcie miejscowych też jest cholernie cenna. Z kolei niewiele ponad pół strony wspomnień o winach i destylatach, tudzież wyjątkowa kultura urbanizacyjna pięknych czeskich miasteczek (swego czasu obficie zrugana po enuncjacjach Mariusza Szczygła z mediów społecznościowych), trącą już wikipedią w symbiozie z kiepską „przebitką”. Na koniec jednak wszystko przyćmił ostatni podrozdział “Dlaczego kocham Czechów, chociaż mnie wkurzają”. Tam najpierw autor nie odpowiada na zadane sobie pytanie. Potem tworzy wariację godzącą w kilku akapitach: kalendarium czeskiego Covid-19, liczby dotyczące pomocy uchodźcom z Ukrainy i wybuch w składach amunicji w miejscowości Vrbětice. Na koniec zaś optymistycznie przywodzi zapomnianego już ducha środkowoeuropejskiego narodu.
Czekałem z tą recenzją ponad miesiąc, by niechęć do książki ustąpiła. Niestety nadal Czechy to nevymyslíš to tylko powierzchowna i męcząca biegunka przypadkowych form i pomysłów, okraszona pustymi i rzekomo zaobserwowanymi dyrdymałami(te i te liche). Dzisiaj można wszystko i nie trzeba niczego-Kaczorowski wpisał się w ten scenariusz doby idealnie.
Z innych wpisów polecamy: Český humor- czyli “ Ludwiku Dorn i Sabo! Nie idźcie tą drogą“, Czyli Czech namiotową porą, Česká Skalice-czyli drugi z nieoczywistych typów wakacyjnych, Praha Holešovice-czyli ze świata praskich bezdomnych, Severka-czyli Dycky Most.
Photo ©czechypopolsku.pl