Plakat filmu Betlejemskie światło

Betlemské světlo musi być radością każdego kinomana kochającego całą tę solidną baterię svěrákových filmów licząc jeszcze od tych tworzonych z pominięciem syna. Wciąż pozostaje poruszenie samą myślą o nich, chce się też wciąż widzieć efekt setek tych przezabawnych sporów autorów, tak Zdeňka Svěráka z synem, jak i z Ladislavem Smoljakem czy Jiřím Menzelem. Wciąż również pozostaje poczucie, że cokolwiek by podczas samego filmu miało się dziać, efekt nie może nas zawieść. Związałbym jeszcze ten akapit myślą, że Zdeněk Svěrák (rocznik 36) z racji interwałów między kolejnymi obrazami sięgających zwyczajowo kilku lat i samej matematyki miałby nas cieszyć bez wyjątku.

Z drugiej strony same zapowiedzi syna o rodzącym się z ojcowskich opowiadań scenariuszu, jak i wyraźnie słabszy scenariusz ich poprzedniego filmu Po strništi bos( tamtym razem autorem był już tylko syn Jan), powodowały mój mały niepokój. Ten jednak szczęśliwie zamilkł, gdy w chwilę po opuszczeniu kina zdałem sobie sprawę z efemeryczności tego filmowo-teatralnego zjawiska. Całej tej umiejętnie dozowanej gorzkiej liryczności, niby wytartych schematów fizycznych aspektów starości wymieszanych z językowym pietyzmem cudownych gagów twórcy jednego z najsławniejszych praskich teatrów.

Betlemské světlo mimo innych środków artystycznych z wysuwającym się naprzód montażem autorstwa wnuka Zdeňka Svěráka daje trochę złudzenie powtórki obrazu Vratné lahve. W zasadzie gdyby odrzucić realizm magiczny trzech trochę niekonsekwentnie prowadzonych wątków towarzyszących pisarzowi Karlovi Šejnoze– głównej postaci filmu – to złudzenie zastąpiłaby pewność. Czuć przecież te same tarcia wspaniałej filmowej dwójki: Zdeněk Svěrák-Daniela Kolářová, duszę twórcy której żonie nie uda się zagarnąć, czy też całą tę gmatwaninę codziennych małżeńsko-higienicznych rytuałów budzących co rusz niezadowolenie któregoś ze współmałżonków. Czy aby jednak ta pełna niezaprzeczalnego potencjału filmowa dwójka wraz z wyraźnym elementem kobieciarstwa na emeryturze nie daje tu poczucia ciut zgranej płyty? Tego wątku chyba już niestety nie może nawet uratować piękna funkcjonalistyczna willa dwójki naszych filmowych emerytów.

Skądinąd należy się tu miejsce dla samego operatorskiego pomysłu z samego początku. Gdy bowiem wspaniale nastrajająca deszczowa Praga widziana niejako ze spodu w trakcie pełnej różnych kuriozów podróży towarzyszy rzekomemu wyobrażeniu śmierci głównego bohatera, dotykamy jednego z piękniejszych wizualnie elementów filmu Betlemské světlo. Wspomnieć wypada może jeszcze Jiřího Macháčka z nieukrywaną serdecznością uczącego zawodowych fachów chłopaków z zespołem Downa,

Czym z kolei jest sama fabuła filmu? To wariacje trzech nachodzących na siebie realizmów magicznych postaci- bohaterów powstających w głowie Karla Šejnohy opowiadań, które zabiegając o jego większą atencję, co rusz wdzierają mu się bez litości do życia. I choć rodzi to szereg zabawnych momentów, nie czuć ciągłości obrazu. Weźmy choćby motyw Matěja i Venduli. To miłosne trzęsienie ziemi, często „ekstrewagancko” od strony operatorskiej ujęte(zdaniem naszym wnuk Svěrák mocno jednak popłynął) zabiera obrazowi zbyt wiele, nie obdzielając go dostateczną ilością fabuły. Równoległe zaś motywy chłopaka z zespołem Downa i rodziców chcących u pisarza coś wyprosić, czy ezoteryczny Ondřej Vetchy jako zwariowany mechanik-ezoteryk, trochę niedomagają.

Niby mamy tę samą jowialną i ujmującą narrację. Niby wyczuwamy smak oczywistej autoironii pomysłowego autora pastwiącego się odrobinę nad uchodzącą wraz z wiekiem twórczą wyobraźnią, ale trochę się to przestaje bronić. I tak twórczy casus dwóch grabarzy, tudzież pracowników różnego szczebla pewnego supermarketu z wcześniejszych Butelek zwrotnych (Miroslav Taborský i Jan Budař) tylko na moment napawa refleksją o sile radzenia sobie ze śmiercią. Musi bowiem ustąpić rozgrywaniu się wzajemnie wątków opowiadań, które, gdy puścić je wolno, zaczynają aż nadto rozrabiać wracając do autora ze zdwojoną siłą. Są to wszystko zapewne zabiegi celowe i pełne poczciwości godnego zdobywców Oscara za film Kolja. Chciałoby się przy tym choć chwilowego powrotu do początków rodzinnej współpracy. Niestety tę wyklucza chyba czas każący nam mocno zniuansować oczekiwania.

Bo jakby nie spojrzeć, inne współczesne czeskie filmy z kretesem przegrywają z jego inwentarzem. Dialogi pełne językowego zacięcia, wypróbowane teatralnie aktorskie “ksichty” starych wyjadaczy od Svěráka to tylko dwa obszary z brzegu. A jeśli nie do końca cieszy fabularne continuum, rwany zapał operatora, przecinający rozgrywające się w widzu emocje- to tylko przecież szczegół.

Z innych wpisów polecamy: Malý svět techniky U6-czyli Ostrawa z bajtlem, Cafe. Bar. Letka.-czyli gdzie w Pradze jadać śniadania, Osek-czyli pierwszy z naszych nieoczywistych typów wakacyjnych, Bábovka poválečná s pudinkovým práškem-czyli w święta bez doktoratów, U Vávry-czyli czwórka plus z aspiracjami.

Photo © czechypopolsku.pl

Similar Posts